czwartek, 7 grudnia 2017

MIKOŁAJKOWE ROZDANIE

Z okazji Mikołajek chciałabym komuś podarować moje dwa aniołki. Wystarczy zapisać się pod tym postem i umieścić info o tym rozdaniu u siebie na blogu. Jeśli chcecie zwiększyć swoje szanse możecie również zapisać się na moim instagramie (3xmika). Losowanie 16grudnia. zapraszam:)

wtorek, 28 listopada 2017

KIERMASZ ŚWIATECZNY

Marzyłam o tym od chwili, kiedy po raz pierwszy przeczytałam o tym na łamach Mojego mieszkania. W tym roku udało mi się być wystawcą na imprezie organizowanej przez ten właśnie miesięcznik.
Pojechałyśmy tam razem z Dorosłą by pokazać nasze tworki które są w pełni ręcznie robione. Przez ponad trzy tygodnie od chwili kiedy się dowiedziałam , że mogę tam jechać przygotowywałam różnego rodzaju drobiazgi. Wianki, anioły, śnieżynki no i razem  Dorosłą łapacze snów oraz wiele wiele innych.






A nasze stoisko wyglądało tak

 







                                                                                                                                                                                       
 
Taka impreza to okazja by  promować swoje tworki, sprzedawać, ale też by podziwiać to co robią inni. Wróciłam oczywiście z łupami ponieważ nie mogłam przejść obojętnie obaok niektórych arcydzieł. Zauroczyłam się szyjątkami z filcu i do domu przyjechała ze mną cudowny reniu, oraz trzy oryginalne bombki.



Ludzie tworzą przepiękne rzeczy. Część z Twórców utrzymuje się z tego, część zasila budżet domowy drobnymi kwotami ale są i takie osoby( w tym ja) które do swojej pasji dokładają. Dla mnie to wciąż nieodgadniony temat. Jak oni to robią? Taki przykład, ja swoje szydełkowe koszyczki ze sznurka bawełnianego wystawiłam po 30zł i nie było chętnych. Kilka stoisk dalej wystawca miał koszyczki w niczym nie lepsze ani ładniejsze od moich w cenie 98zł. Sprawdziłam w necie i okazuje się, że twórca ten działa prężnie oraz ma mnóstwo sprzedażowych sukcesów...JAK? Ja się pytam!!!


niedziela, 12 listopada 2017

NASTAŁA JESIEŃ...

Za oknem szaleje wiatr, o szyby puka deszcz ze śniegiem, w domu zapalone świece i ciepło bije od podłogi. Uwielbiam takie dni kiedy mogę pod kocem usiąść na kanapie z robótką w ręku i słuchać odgłosów jesieni. Jestem chyba jedną z niewielu osób które kochają jesień. Każdego roku jesienią na tarasie ustawiam dynie, zarówno te duże, tradycyjne, pomarańczowe jak i te maleństwa białe baby boo czy inne nowe odmiany ozdobnych, miniaturowych dyniek. Ich kolory, kształty i niepowtarzalność zachwycają mnie niezmiennie. Jesienny taras sprzed lat możecie zobaczyć TUTAJ , TUTAJ i TUTAJ
W tym roku mój taras niestety musi przezimować w opłakanym stanie ponieważ niestety, ale nie wyrobiliśmy się z jego remontem w sezonie letnim. Straszy on zatem pozrywaną terakotą, skutą elewacją i brakiem oświetlenia. Moja natura jednak nie pozwala pozostać obojętną na to co mnie otacza i próbuję choć po trosze zmienić ten nieład w coś przyjemniejszego dla oka. Zaniedbany ogród wskutek remontu domu niestety ale w tym roku wypiął się na mnie i dał niewielkie plony dyniowe. Cieszę się jednak że choć trzy duże dynie mogą dodać koloru tarasowej szarości.






Czasem w słoneczne dni udaje się nawet wypić jesienną kawe na tarasie
 

A na tarasie i w ogrodzie ostatnie kwiaty których żal wykopać, wyrzucić bo wciąż mają ochotę na życie i nie poddają się do końca, do pierwszych przymrozków.




Robiąc codzienny obchód po ogrodzie uwielbiam obserwować jak się zmienia. Dostrzegam wówczas nowe detale, spoglądam na ta sama małą architekturę a jakże inną niż latem.




Jesień jak i każda pora roku ma zwoje wady i zalety . Fakt jest taki, że żadna inna pora roku nie sprzyja tak bardzo budowaniu klimatu i nastroju w domu jak właśnie ona.
Wszelkie świec, lampiony i podgrzewacze nigdy nie mają takiego uroku jak w długie jesienne wieczory.




Pozostaje się tylko cieszyć każdym dniem, każda chwilą. Pochylać się nad każdym nawet najmniejszym pięknem i dostrzegać je wszędzie. Niebawem domy ogarnie świąteczne szaleństwo które już niestety od miesiąca rozdmuchiwane jest przez centra handlowe. Szkoda, bo ta prawdziwa magia świąt traci nieco poprzez to czasowe rozmycie:(

niedziela, 15 października 2017

JAK MINĄŁ DZIEŃ?

"Jak minął dzień dzisiejszy?"Takie słowa piosenki dziś przyszły mi do głowy, kiedy tak pogrążona w myślach zasiadłam do komputera. I tak sobie myślę, że w życiowej pogoni często kładąc się wieczorem do łóżka nie mamy czasu nawet na to by zrobić bilans, podsumowanie tego dnia. A przecież każdy dzień to NOWE. W każdym minionym dniu znaleźć można mnóstwo pozytywów...No właśnie, zależy jak się na to spojrzy. Pozytywnego patrzenia na świat trzeba się nauczyć, no chyba, że ktoś się z tym rodzi. Fakt jest taki, że ja muszę się tego uczyć każdego dnia. Coraz częściej jednak udaje mi się dostrzegać te dobre strony danej sytuacji. Stawiam sobie małe cele. Ot, zwykła życiowa sytuacja znana prawie każdej pani domu.
Sprzątamy dom na przyjazd gości. Niestety pomimo starań brakło nam czasu na zmycie podłogi w przedpokoju:((( Dramat? Nie, ja od jakiegoś czasu w takich sytuacjach właśnie, kieruję moje myślenie na inne tory, stwierdzając, że przecież mam na błysk wysprzątaną kuchnię, salon, łazienkę...i z tego się cieszę a nie zadręczam się odrobiną kurzu na 4m2...
Trudne to jest strasznie, ale można się tego nauczyć. Nie twierdzę też że zawsze mi się to udaje. Są takie dni, że szlag mnie trafia kiedy po raz kolejny widzę naczynia w zlewie czy umywalkę brudną od pasty do zębów. Trudność w takim myśleniu, zwłaszcza jeśli chodzi o porządek w domu, potęguje u mnie wciąż niezakończony remont...
Nie mniej jednak nawet "w remoncie" można przyjmować gości i się z tego cieszyć. Ostatnio, niespodziewanie odwiedziły mnie dwie moje kuzynki, nie wiedząc wzajemnie o  swoich planach. Każda z nas nosiła to samo panieńskie nazwisko, ponieważ jesteśmy córkami trzech braci. Popołudnie minęło w znakomitej atmosferze, na rozmowach, wspomnieniach, planach...Wieczorem byłam tak pozytywnie naładowana i taka szczęśliwa, że fakt iż nad stołem przy którym piliśmy kawkę wisiały dwie zwykłe żarówki na drucie nie miał dla mnie znaczenia. Był jednak taki czas w moim życiu, że skupić bym się nie umiała na rozmowie myśląc, że jaki to wstyd przyjmować gości w takim wnętrzu...Też ta macie,vel mieliście?
A więc jak minął dzień?
Jak zwykle jednym z punktów każdego dnia jest u mnie tzw. obchód, kiedy to w różnorakim towarzystwie spaceruję stałą "trasą" po ogrodzie. W tygodniu chadzają ze mną Szałaputy, czyli Czika i Lucek oraz w zależności od dnia Bazyl i Kuleczka. Teraz gdy wszędzie leży mnóstwo liści moje psiaki mają niezłą w nich zabawę a ja mnóstwo z tej racji powodów do radości
.










 


 

 



W weekend na obchód chodzi z nami Dorosła, która rozpoczęła swoją wielką przygodę ze studiami i do domu wraca na sobotę i niedzielę. Dzieci wyfruwają z gniazda i trzeba się z tym pogodzić...
Nawiązując to takiej życiowej sytuacji Ania z bloga Lecę w kulki przytoczyła taki wierszyk:

Pytały dębu żołędzie:
-Tato, co  z nami będzie?
Wiatr zerwie nas, pospadamy, brzuszki poobijamy,
pogubimy kapelusiki, a może nas zjedzą dziki?
Daj jakąś radę na to, 
dźwigałeś nas całe lato, radź teraz, tato!
A dąb: - Jest jedna rada:
kto dojrzał niechaj spada.
Jak przytuli się mocno do ziemi, 
to okryję go liśćmi zeschłymi.
Śmiało, dzieci, skaczcie, raz, dwa -
byle dalej od mego pnia -
i pod ziemię, i w dół, i w głąb
niechaj każdy rośnie jak dąb, 
a spotkamy się znowu, synkowie,
w dąbrowie.
Joanna Kulmowa "Żołędzie''
Cudne nawiązanie do tematu. Prawda?
A co dziś jeszcze?
Ano ciacha z jabłkami. Zainspirowana fotkami na insta skorzystałam z zamieszczonego również tam przepisu i dziś, zresztą już po raz kolejny upiekłam ciacha- pierożki. Dziś z dwóch porcji, ponieważ połowę DOROSŁA zabrała ze sobą:)))
 Szczerze polecam. Są szybkie w przygotowaniu i przepyszne. A, i mają jeszcze jeden plus. jeśli ja umiem je upiec to znaczy że sa dziecinnie proste:)) No i żeby nie było za różowo, mają też wadę: mega szybko znikają:(
Dzień dzisiejszy zakończę spędzając miło czas na szydełkowaniu. Ostatnio mam sporo zamówień na łapacze snów, z czego baaaaaaardzo się cieszę:) Zapraszam też chętnych do składania zamówień. W każdy łapacz wkładam mnóstwo serca i obdarzam go pozytywną energią. A zatem:
KOLOROWYCH SNÓW i do następnego:)






środa, 4 października 2017

NO PO PROSTU MUSZĘ

Zupełnie nie wiem od czego zacząć. I Ameryki tym stwierdzeniem nie odkrywam, ponieważ takie myśli miałam i kilaka tygodni temu i nawet miesiąc tamu też, o!!
Im jednak dłużej to odwlekam, tym spraw przybywa a nie odwrotnie...
Remont, który miał potrwać niecałe dwa miesiące zadomowił się u nas na dobre i wiem już na pewno, że nie zostanie on ukończony w tym roku. Środek domu pewnie niedługo uda nam się "zamknąć" ale roboty na tarasie, schodach i w piwnicy trzeba przełożyć na wiosnę:((( Jakby tego było mało dopadło nas jesienne przeziębienie. Najpierw syn, a teraz MÓJ. Pewnie wiele z Was przekonało się o tym, że kiedy facet ma katar to rzecz straszna...:)))Nie, no żartuję, zwłaszcza, że ja też już zaczynam pociągać nosem.
Jesień przyszła zdecydowanie za wcześnie. Lato też nie rozpieszczało, choć ja i tak nie korzystałam ponieważ remont pochłonął mnie w całości. Raptem cztery dni nad morzem...ale i to dobre...wspomnienia są i wówczas te cztery dni bez kurzu, pyłu i ogólnego bałaganu było zbawienne. Nie wiem jak ja to przetrwałam i czy dotrwam do końca. Niemniej jednak urodziny Dorosłej można było zorganizować już w domu. Tak, tak to sukces po ponad dwóch miesiącach gotowania w garażu.
Tak więc pomimo tego iż wnętrza rzec by można zupełnie nie wykończone to stół jest i krzesła też...i tort był, a na nim ostatnie "naście".


Jako, że Dorosła kociarą jest straszliwą a i dzieckiem jeszcze całkiem, całkiem, to dekoracja jaka wpadła mi w ręce w H&Y wpisała się doskonale:) Przyznam,że ze mnie też chyba dzieciuch bo sama chętnie widziałabym taką dekorację na moim torcie:)) Przecież ja też, i kociara, i psiara, i ogólnie zwierzęciara:) No właśnie, dziś Światowy Dzień Zwierząt to przy okazji przedstawię Wam moje dwa Szkraby. Rodzeństwo Czika i Gruby Lucek. Są z nami od końca czerwca. Wtedy wyglądały tak



Z czasem Brzuszki robiły się coraz większe...


...zwłaszcza, że leniuszki z nich ogromne. Tylko leniuchować i nic poza...no chyba że jeszcze ciągłe kąpiele w oczku wodnym, wyrywanie i nagminne przesadzanie kwiatków, znoszenie najdziwniejszych rzeczy z całego obejścia na taras, zaczepianie kotów, walki o każdą jedną rzecz która akurat zajął się "ten drugi", porywanie laczków, kopanie dziur, podjadanie najpierw malin, teraz jabłek itd,itd...



No ale kocham je bardzo...



Przyznam, że bałagan robią totalny. Ale jak sie na nie gniewać?:)))
Zresztą taras i tak w opłakanym stanie. A tak by się chciało ozdoby jesienne ustawić, i lampiony...Tymczasem skuta część płytek straszy betonem i krótko mówiąc dziurą. Elewacja częściowo zerwana, bonie też...wszystko jakby w ruinie...ale wiosną będzie pięknie!!!!Tak to sobie tłumaczę, o!! I do następnego, myślę, że szybkiego:). Zaglądajcie na mój Instagram  
I dajcie znać czy ktoś tu zagląda, plisss:)

sobota, 19 sierpnia 2017

ODLEGŁY TERMIN

Niestety remont znacznie się przeciąga. Czasem wydaje mi się, że idziemy dwa kroki w przód i trzy w tył. Wciąż coś jest nie tak. Na wszystko trzeba czekać kilka tygodni. Ot, choćby stół. W salonie BRW po uprzednim odwiedzeniu wielu innych natrafiłam na stół który mi odpowiada. Wielkość, styl, kolor...hm, nawet cena do zaakceptowania. Na dodatek stół mogę obejrzeć "na żywo", ponieważ stoi na ekspozycji, a nie w katalogu, internecie czy jak niekiedy sprzedawca wymagał bym wyobraziła sobie taki czy inny. I już cieszyłam się, że właśnie ten stół będzie mój lecz na ziemię sprowadziła mnie sprzedawczyni która poinformowała mnie, że stół najpierw trzeba zamówić, a następnie czekać ok. 5 tygodni by dopiero móc się nim cieszyć w jadalni. Jak to, przecież ja chcę ten stół który tutaj stoi?:(
Nie ma tak łatwo, 5 tygodni i tyle...
Nie rozumiem, przecież nawet jeśli nie mogę kupić TEGO stołu to przecież sprowadzenie drugiego egzemplarza powinno zająć max tydzień...Niestety to tylko moje wyobrażenia.
Problemy z remontem mnożą się bez końca.
Wciąż sen z oczu spędza mi historia fugi na podłodze.


W chwili kiedy położona została pierwsza płytka myślałam, że już do przodu...Jakże bardzo się myliłam:(
Początek był nawet niczego sobie, jednak z czasem okazało się , że stare budownictwo a co za tym idzie brak kątów w pomieszczeniach sprawiły, że podłoga wygląda fatalnie. Zatem skuwanie płytek, szlifowanie by zniwelować krzywizny itd...A czas leci, kolejny dzień i kolejny...Glazurnik w soboty nie pracuje:(W tygodniu gołe osiem godzin dziennie...A czas leci...
Fuga dobiła mnie kompletnie. Popołudniem nałożona wydawała się ok. Kiedy wstałam rano omal nie zemdlałam. Fuga która miała być beżowa jest biała. Załamałam się kompletnie: (Wizja i nawet już próby wyskrobywania fugi była nie do zaakceptowania i nie do przeżycia.Złożyliśmy reklamacje, przyjechał przedstawiciel firmy i niby wymyślił rozwiązanie. Wymaga to jednak sporego nakładu pracy i znów ten czas...Glazurnik poszedł do innej pracy a ja zostałam z białą fugą i żrącym płynem który rzekomo ma przywrócić oczekiwaną barwę fugi. Nie wiem kiedy to zrobię zwłaszcza, że po niedzieli wchodzą kolejne ekipy...
Na chwilę obecną mam dość takich widoków na co dzień



Chciałabym usiąść na kanapie z kubkiem kawy i gazetą...Tymczasem pomimo iż długi weekend spędziłam nad morzem to niewiele mam z tego lata...
NORMALNOŚCI POTRZEBUJĘ!!!!!